Powoli i stosunkowo bezboleśnie przestawiliśmy się na mentalność „zawsze online”. Mało kto nie nosi smartfona zawsze w kieszeni. Pożeracz transmisji danych stanowiący nieodłączny element naszego outfitu, to już nie nonszalancki gadżet i symbol statusu społecznego, lecz...norma. Niezależnie od tego, czy jesteś prezesem wielkiej spółki, czy sprzątasz w podmiejskim lokalu – zdecydowana większość Twojego życia przebiega w sieci.
W związku z naszym drugim (dla niektórych, o zgrozo, pierwszym) życiem zmienił się nie tylko sposób komunikacji, lecz także etykieta zachowania.

To, co nie tak dawno uznawane było za nieeleganckie i niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami – dziś nie razi, a co więcej – w związku z powszechnym używaniem telefonów komórkowych, tabletów, dzięki szybkiemu dostępowi do wyszukiwarki Google – jest społecznie akceptowane i aprobowane. W końcu zamiast debatować nad tym, co tak naprawdę oznacza słowo „bynajmniej” można sprawdzić w przeciągu kilku sekund poprzez kliknięcie ekranu. W jaki sposób zmieniła się etykieta zachowania?
Przeanalizujmy to w kilku punktach.

Kiedyś: Gdy chciałeś się z kimś skontaktować – po prostu do niego dzwoniłeś. Proste. Długie rozmowy z przyjaciółką, kontakt z dziadkami i wyczekiwanie aż pierwsza, podstawówkowa miłość wreszcie odbierze telefon i zgodzi się umówić na randkę.

Dziś: Nie dzwonimy. Nawet w nagłych sytuacjach. Żelazko spaliło Ci koszulę? Robisz zdjęcie i wstawiasz na Instagram. Pies podarł ulubioną poduszkę mamy? To pójdzie na Tweetera.


Gdy dostaliśmy nasze pierwsze telefony komórkowe – ich głośne dzwonki (ściągane dzięki ofertom polifonicznych, lub jeszcze monofonicznych melodii z gazetki za złoty pięćdziesiąt) były słyszane nawet na drugim końcu tramwaju.
Dziś, delikatne wibracje w kieszeniach nie zawsze zwracają naszą uwagę. Telefon możemy zignorować, wygodniej nam odczytać powiadomienie, wysłać sms, lub – opcja wybierana częściej – napisać na messengerze ze świadomością, że telefon sam powiadomi nas, czy dana wiadomość została odczytana. Automatyczna sekretarka? Ktoś ją jeszcze odsłuchuje?
Każdy, nawet zmartwiona mama, czekając w nocy na Twoje zameldowanie po impreze, ma nadzieję, że napiszesz. Taka prawda.

Kiedyś: Telefonowanie do przyjaciela więcej niż jeden raz w ciągu godziny uznawane było za całkowicie normalne. Przypomniało Ci się coś śmiesznego? Zadzwoniłbyś trzeci raz.
Norma.

Dziś: Jeśli dzwonisz do kogoś po raz trzeci – może uznać, że masz nierówno pod sufitem. Po co opowiadasz, że Twój kot właśnie uderzył w ścianę goniąc laserowe światło? Przecież możesz mi o tym napisać, prawda? Albo – jeszcze lepiej – wysłać zdjęcie. Tylko totalny freak, albo Twoja babcia wydzwania, by ot tak porozmawiać. Prawdopodonie i tak nie odbierzesz. Oglądasz coś na Netflixie i jesz pizzę. No i oczywiście scrollujesz fejsa na telefonie, do tego chyba on jest, co nie?



Kiedyś: Gdy ktoś nie odbierał, bądź nie było go w domu – zostawiałeś wiadomość na jego skrzynce. Przecież na pewno odsłucha!

Dziś: Sekretarka? Serio? Coś takiego w ogóle istnieje? Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że gdy nagrywasz się na automatycznej sekretarce kolegi mówiąc „Stary, sorry, dziś jednak mnie nie będzie, coś mi wypadło” - on tego nie odsłucha. Ale Ty masz poczucie spełnionego obowiązku. Poinformowałeś? Poinformowałeś. Więc o co chodzi.



Kiedyś: Kiedyś sprawdzałeś maila raz dziennie. No, może dwa. Nikt nie nosił ze sobą maleńkich komputerków, więc na wiadomości zazwyczaj odpisywałeś wieczorem. I każdy miał tego świadomość.

Dziś: Jeśli nie odpisałeś na maila godzinę po jego otrzymaniu, to znaczy, że coś jest nie tak. Jak to nie słyszałeś? Przecież Twoja poczta jest skonfigurowana z Twoim telefonem. Za chwilę dostaniesz 3 wiadomości tekstowe, a może nawet wpis na facebookowym wallu „Co się dzieje? Czemu nie odpowiadasz?” Właśnie, czemu?



Kiedyś: Używanie telefonu przy stole? Jak to? Przecież JEMY. A jak jemy, to siedzimy i spożywamy razem posiłek. Rozmawiamy, próbujemy potraw, pijemy wino i spędzamy razem czas. Po co Ci telefon, skoro możesz posiedzieć przy stole z rodziną i przyjaciółmi?

Dziś: Jak to po co mi telefon? A jak niby mam wstawić zdjęcie tego pięknego jedzenia na Instagram? Używanie telefonu przy stole jest akceptowane, a nawet aprobowane. Nic przecież tak nie zbliża jak fotka przy wspólnym stole zrobiona dzięki selfie-stickowi. Nawet jeśli potem mielibyście się pokłócić. Na FB przecież już tego nie widać.



Kiedyś: Jeśli Twoja kumpela nie zaprosiła Cię na swoje przyjęcie urodzinowe – prawdopodobnie nie dowiedziałbyś się nawet, że takie przyjęcie miało miejsce.
Ewentualnie potem, w szkole dzieciaki mówiłyby, że były na jakieś imprezie. Dyskretnie, żeby Ciebie nie urazić.

Dziś: Piątkowy wieczór spędzasz przed telewizorem, z kubełkiem lodów, kocem i chusteczkami które pomagają tamować Twój płacz. Sadomasochistycznie, co 2 minuty odświeżasz Instagram, na którym Twoi znajomi chwalą się najlepszym przyjęciem urodzinowym ever. Takim, na którym Cię nie ma.



Kiedyś: Spóźniasz się na spotkanie? No trudno, kolega najwyżej poczeka na Ciebie te 20 minut. Będzie wyglądał w kawiarni jak ktoś, kogo właśnie wystawiła dziewczyna. Ale trudno. Trochę pomarudzi i będzie ok.

Dziś: Jeśli się spóźniasz – wysyłasz trzynaście wiadomości do kumpla opisujących dokładnie w jakim położeniu teraz się znajdujesz. Cholerny tramwaj znowu się spóźnia, jakaś babka zablokowała drzwi, już biegniesz na pasach, już wsiadasz, o już nawet widzisz osobę, z którą się umówiłeś! Szczegółowa relacja z podróży okraszona jest dodatkowo opisem swojej osoby jako bezwartościowego, spóźnialskiego śmiecia.



Kiedyś: Jeśli zapomniałeś z domu swojego telefonu i mówiłeś wszystkim naokoło, że czujesz się, jakbyś był nagi – wyśmialiby Cię. Przecież bez przesady. Zegarek masz na ręku, a jeśli chcesz gdzieś zadzwonić, możesz skorzystać z ich telefonów. Wieczorem sprawdzisz, czy masz jakieś nieodebrane połączenia.

Dziś: Bez telefonu? Nie ma mowy. Każdy już wie, że smartfon przyrósł nam do ręki drogą ewolucji. Czy możemy to zmienić? Możemy. Ale nie chcemy. Bo coraz ciężej nam sobie to wyobrazić.

Pamiętacie grę Second Life? Ludzie zamykali się w swoich domach, by po pracy prowadzić „drugie życie” tworząc swoją postać w internetowej grze komputerowej. Społeczne odrzutki, którzy nie umieli żyć w realu. My przecież jesteśmy inni, wychodzimy do ludzi, spotykamy się z nimi, rozmawiamy, robimy zdjęcia. Na pewno? Czy na pewno nie jesteśmy jeszcze dziwniejsi, zabierając nasze Second Life ze sobą zawsze i wszędzie? Czy na pewno to, co umieszczamy w social mediach jest odzwierciedleniem rzeczywistości? Czy może coraz bardziej przypominamy sima, którego zielony pasek zadowolenia karmiony jest nieustannie liczbą lajków i komentarzy? Cóż, kwestia punktu widzenia.


|| Tekst: Ola Pakieła