Tegoroczna odsłona festiwalu ugościła nas wyjątkowo ładnym stanem pogody i jak zawsze bardzo eklektycznym muzycznym gustem. W towarzystwie takiej ‚nastolatki‘ aż chce się przebywać! Odrobina zdrowego punkowego buntu, melancholijnych gitar, tanecznego elektro-popu, porywającego w przestrzeń kosmiczną shoegaze’u, czy mocno stonowanego kraut rocka – to tylko krótka lista z dużo bardziej obszerwej dźwiękowej powłoki okalającej na ten czas stolicę Katalonii, a już w szczególności tereny Parc del Fòrum, gdzie w festiwalowym ferworze mogliśmy uświadczyć ponad 10 scen, na których (łącznie z wydarzeniami około festiwalowymi odbywającymi się przez cały tydzień sygnowanymi przez logo Primavery) odbyło się ponad 360 koncertów! Czym, a raczej kim zatem szczególnie kusiła fanów muzyki tegoroczna edycja festiwalu? Poniżej znajdziecie bardzo subiektywną relację z minionej już, jubileuszowej 15 edycji Primavery!

Niekwestionowane gwiazdy (niekoniecznie headlinerzy)…

Nie napiszę wam jak było na Alt-J. Pominę też The Black Keys i przemilczę prawdopodobnie The Strokes (z szacunku), oraz opuszczę parę innych występów ‚gwiazd‘, bo szczerze nie było czego tam szukać i lepiej owiać te wydarzenia milczeniem, zamiast np. zjechać „hejtem“. Przytoczę wam za to krótkie opisy paru najlepszych moim zdaniem koncertów:

https://www.youtube.com/watch?v=YXKLqVCz8SA

Szalony, niepokorny, GENIALNY, brzydki jak… trudno powiedzieć… i wyłudzający fajki, jak… też trudno powiedzieć. W każdym razie (i co najważniejsze) świetny muzyk! Facet, który potrafi oczarować i złamać skomponowanymi przez siebie, raczej prostymi popowymi melodiami – serce nie jednej fanki (i nie tylko fanki). Muzyk zafundował nam bardzo dobry, w miarę przekrojowy koncert, na którym faktycznie niby dominowały utwory z najnowszego „Pom Pom“, ale obok nich pojawiły się również starsze numery. Nie zabrakło też przecudnego coveru „Baby“ (org. Donne&Joe Emerson) – uwierzcie mi, że absolutnie, nawet w oryginalnej wersji nikt nie potrafi zaśpiewać tej piosenki z takim przejęciem i aż tak pięknie bawiąc się wokalem jak Ariel. Bardzo dobre instrumentarium, na scenie pokaźny w składzie zespół muzyków, w którym obok kilku nowych twarzy można było rozpoznać basistę i jeszcze dwóch innych panów wspierajacych frontmana podczas trasy koncertowej promującej nagrania wchodzące w skład serii Haunted Graffiti. Szkoda, że w tym sezonie nie zobaczymy tego „koszmarnie“ fantastycznego składu na żadnym z rodzimych festiwali.

Damien Rice

https://www.youtube.com/watch?v=FnzHOsiaJns

 Z sentymentu i dla upuszczenia nadwyżki emocji – bardzo dobry, spokojny koncert. W muzyce Damiena Rice‘a nie ma szaleństwa, bardziej rządzą się wspomnienia, pewna melancholia a na pierwszy plan wysuwają się… tak… nic innego jak wylewające się z butów emocje odbiorców. Damien to taki na pozór smutnie spiewający facet, w bądź co bądź średnim już wieku (może nawet adekwatnym do określenia go leśnym dziadem), zaopatrzony glównie w gitarę akustyczną… a jednak utwory zarówno z „O“, jak też z „9“, czy najnowszego, naprawdę długo wyczekiwanego przez fanów artysty albumu „My Favourite Faded Fantasy“ na żywo wybrzmiały z pewnym mocnym tupnięciem nogą. Czy Rice jest królem songwriterów ? Po tym koncercie tego stwierdzić nie mogę, jednak jego teksty mają w sobie coś na tyle prostego, banalnego wręcz i zarazem życiowe, a jednocześnie poetyckiego, że mogą go pretendować do w/w tytułu.

DIIV

https://www.youtube.com/watch?v=KI79GPXAICM

   Najbardziej niechlujny wizualnie zespół. Wygląd muzyków zgromadzonych na scenie był średnio przyjemny dla oka, ale za to dźwięk… tu wszystko ze sobą współgrało jak należy i było pedantycznie wręcz poukładane, a jednocześnie niebanalne! – zaczepne gitary, delikatne pogłosy i przeciągnięty przez efekty wokal zebrane w jeden sound – hipnotyzowały. Bardzo dobra zgodność setu live z materiałem z albumu. Na koncert tej brooklyńskiej drużyny z pewnością przy najbliższej możliwej okazji jeszcze zawitam. Zdecydowanie lubię zespoły które tak jak DIIV wiedzą dokąd zmierzają i czego chcą.

Einstürzende Neubauten

https://www.youtube.com/watch?v=CnnGYaqjW-A

   Mistrzostwo Świata! Niebanalność, oraz nieskończona ilość rozwiązań w wydobywaniu dźwięków z najróżniejszych przedmiotów, czasem tak prostych jak metalowe rurki (zrzucane na scenę ze specjalnie przygotowanego daszku) czy wiertarka. Tu każdy, nawet w najdziwniejszy sposób wydobyty dźwięk odnajduje swoje miejsce w schludnych, eleganckich, lekko mrocznych i doskonale uporządkowanych (jak na stereotypowego niemca przystało) kompozycjach, których idealnym zwieńczeniem jest mocny głos Blixa Bargelda. Wokalista ten wydał mi się w jakiś magiczno-straszny sposób mistrzem, zdawać by się mogło że dopełniającym kontrolę nad całością tej misternej muzycznej ceremonii. Szyk, mrok, industrial, klasa, spokój i elegancja czerni przeplatanej srebrną nitką (Garnitura Blixa) – sprawiają, że po dziś dzień pozostaje pod pełnym urokiem ich twórczości i już zacieram ręce z myślą o koncercie Einstürzende Neubauten na Innych Brzmieniach Art’n’Music Festival w Lublinie (8 – 12 Lipca).

OMD

https://www.youtube.com/watch?v=Y43XLVqjytQ

    Electro-pop nigdy nie umrze! A przynajmniej na pewno nic mu nie grozi dopóki Panowie z Orchestral Manoeuvres in the Dark mocno trzymają się na nogach i mają siły by grać takie koncerty, jak ten podczas Primavery! Ich obecność na festiwalu była pewniakiem jeszcze przed pełnym ogłoszeniem spisu wykonawców. Setlista była przepełniona zarówno hitami („Electricity“, „So in Love“ czy prawdopodobnie najbardziej znane „Enola Gay“) jak też mniej znanymi utworami brytyjczyków… i może OMD to obecnie i jest grupka starszych panów, jednak Ci angielscy dzentelmeni są nadal pełni werwy i z dumnie wypiętymi torsami zgrabnie reprezentują nurt new romantic, serwując nam wszystkie najlepsze dźwięki z tej muzycznej półeczki!

Ride

https://www.youtube.com/watch?v=pVhNi5cU8mo

    Nie zapomnę, jak odkryłam ten zespół parę ładnych lat temu płytą “Nowhere”. Tak samo pewnie nie uda mi się nigdy wymazać z pamięci posmaku goryczy, który poczułam kiedy dowiedziałam się, że… zespół zakończył działalność w 1996 roku! Trudno więc opisać radość towarzyszącą mi ( i zapewne wielu innym śmiertelnikom) tuż po zakomunikowaniu opinii publicznej przez organizatorów Primavery reaktywacji Oxfordzkiego kwartetu i ich pierwszego oficjalnie ogłoszonego koncertu! Totalnie jestem w stanie zrozumieć wielką radość i pełne nadziei wyczekiwanie na live show przez fanów zarówno zespołu, jak też ogólnie około shoegaze’owych klimatów. A sam koncert? Był świetny! Równy, z dobrze zgranym instrumentarium, potężną ścianą dźwięku i przebojowymi popowymi, delikatnymi tekstami piosenek z „Nowhere“. Świetnie uzupełniający się na wokalach Mark Gardener i Andy Bell zdecydowanie na scenie tworzą bardzo dobrze zgrany duet, a może wręcz jedno wspólne ‚ciało‘ lidera. Niestety, poza sceną można mieć pewne wątpliwości co do tego wielkiego come backu (zwłaszcza) tej dwójki. Radość z powrotu na scenę u Marka wylewa się zarówno z niego jak też z jego kapelusza, natomiast Andy wygląda na mocno zdystansowanego do całej reakty-akcji. Albo po prostu na codzień Pan Bell jest dosyć powściągliwy w ukazywaniu uczuć…  A szkoda, bo w moim odczuciu ten powrót to zdecydowanie kawał dobrej roboty! Więcej? Będziecie mogli przekonać się na własnej skórze podczas tegorocznego Off Festival‘u!