Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał o sztuce inspirowanej twórczością H. P. Lovecrafta, wystawianej od marca zeszłego roku w Teatrze Nowym. Jeśli Edgar Allan Poe jest dziadkiem literackiej grozy, to Lovecraft zasłużył na miano ojca współczesnego horroru, uwielbiany przez masy i konsekwentnie ignorowany przez krytykę. Podjął się on karkołomnego zadania stworzenia bogatego i upiornego uniwersum, o którym mówić można jedynie szeptem, przedstawił potwory, na które nie można spojrzeć wprost - jedynie przez palce, zasłaniając twarz w przerażeniu. Do tej mitologii należeli wszechwiedzący kosmici, pradawni bogowie pochodzący zza granicy ludzkiego poznania, wszystko to, co czai się na granicy wzroku. Tytułowy Cthulhu, przedwieczny bóg śpiący na dnie oceanu, nawiedza ludzi we snach i właśnie taki jest ten strach - to nie obawa dorosłego, a koszmar dziecka.

Adaptacja teatralna mogła pójść dwojako: przedstawić jedną z wielu zamkniętych historii, wzbudzając strach ich treścią lub śmiech archaizmami, bądź potraktować je jako punkt wyjścia dla luźnej interpretacji. Reżyser Michał Borczuch we współpracy ze scenarzystą i dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem obierają trzecią drogę, opcję łączącą dwie powyższe. Jest tu sześć z najpopularniejszych opowiadań autora wrzuconych do psychodelicznego tygla razem z improwizacją i… Polityką. Fragment monologu Moniki Niemczyk w roli Jadwigi Staniszkis o Azathocie jest punktem wyjścia do krytyki rządu. Wyjściem zdecydowała się też ratować część publiczności i o ile nie był to fragment pozbawiony głębi, tak rozumiem, że przychodząc na Lovercrafta można mieć zgoła inne oczekiwania. Podobnym momentem zagubienia był dialog Ojca (Jacek Poniedziałek) i Córki (Dominika Biernat) seksie analnym - ten temat nigdy nie był przez autora poruszany i szafowanie nim nie przystaje do kontekstu.

Jednym z najlepszych momentów jest Muzyka Ericha Zanna, opowieść o człowieku uzależniającym się od tajemniczej muzyki mieszkającego nieopodal kompozytora. Aktorzy biegają po wielkiej hali Teatru Nowego, wychodzą na parking i przed wejście, co jest z resztą wyświetlane z rzutnika. Szaleństwo sączy się młodzieżowym językiem, jest w tym element gry, surrealistycznego LARPa, ruch zdobywa i utrzymuje uwagę. Wcześniej dreszcz emocji przywołuje ludowe wykonanie pieśni Kosiarze stoją, niestety już żarty z polskiej wsi wypadają słabo. Materiał przemęczony. Parodią siebie są kartonowe stożki Wielkiej Rasy, rozmnażające się bezpłciowo na oczach widza - zamiast przerażającego, kosmicznego spektaklu, kręcą się zidiociałe i ślepe. W tym przypadku spełnia to swoją rolę, rezonuje z publicznością. Zachwyca Piotr Polak w scenie z krzesłem, doskonale domyka klamrę spektaklu, mówiąc monolog o wynalazku do przeszkadzania ludziom.

Oszczędna, symboliczna scenografia ma podkreślić charakter przedstawienia. Jednak to nie ona, a muzyka pozostaje w pamięci - Bartosz Dziadosz rozumie pozaziemski klimat i skutecznie go swoją pracą potęguje. W pewnym momencie Lovecraft staje się bohaterem swojego dzieła, przeprowadza monolog, w tle stoi podobizna ozdobiona graffiti Cthulhu - autor staje się przedmiotem, przykrytym przez jego najpopularniejsze w popkulturze dziecko. Zew Cthulhu nie zachwyci oddanych fanów dziewięćdziesięcioletniego opowiadania, jest zbyt rozwodniony i daleki od myśli oryginału. Inni natomiast mogą zobaczyć miejscami śmieszny horror jako sposób na opowiedzenie historii o tym, co we współczesności jest dla nas źródłem grozy. Wciąż jednak ważna jest lekcja od dawno zmarłego autora - unikanie dosłowności naprawdę pomaga przedstawionej historii.

 

reżyseria: Michał Borczuch

scenariusz, dramaturgia: Tomasz Śpiewak

scenografia, kostiumy: Dorota Nawrot

muzyka: Bartosz Dziadosz

obsada: Dominika Biernat, Bartosz Gelner, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Zygmunt Malanowicz, Monika Niemczyk, Marta Ojrzyńska, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Krzysztof Zarzecki 

 

Tekst: Damian Nowak