Czy wiecie, że festiwal Open`er jest z nami już od 16-tu lat? Pierwsza, jednodniowa edycja odbyła się  na warszawskim Torze Stegny, gdzie na dwóch scenach pojawiło się tylko czworo wykonawców: The Chemical Brothers, Smolik, Glasser i MK Fever. Do Gdyni festiwal przeniósł się już rok później (2003), aby tam zostać już na stałe. Aktualnie wydarzenie obejmuje cztery dni, pięć scen i ciężką do zliczenia ilość „stoisk” partnerskich.


Tegoroczna edycja zapowiadała się wyjątkowo bijąc dotychczasowe rekordy. Po raz pierwszy aż tak szybko wyprzedały się karnety i po raz pierwszy tak ciężko było zakupić bilety na miejscu. Dzień pierwszy otworzył koncert Jareckiego, który bardzo skutecznie rozgrzał schodzącą się jeszcze publikę. Był to bardzo dobry moment na chill przy ulubionym drinku i pobujanie w obłokach atmosfery rozbudzającej się festiwalowej gorączki. My wybraliśmy Jagermeister`a ze Strefy Jelenia. Warto było!

Zobacz też: Top 5 letnie żarcie - Gdzie iść?

 

Teren jest ogromny, w końcu całość odbywa się na niedokończonym lotnisku Gdynia – Kosakowo. W tym miejscu trzeba również zaznaczyć, jak dobrze zorganizowano transport pomiędzy centrum miasta, a festiwalowym centrum. Można było się tu dostać na dwa sposoby –  imprezowymi autobusami OF z dworca Gdynia Główna, albo miejską komunikacją miejską (i tu uwaga: aż cztery linie dzienne i jedna nocna z zwiększoną częstotliwością!). W każdym razie, nie zdąrzyliśmy jeszcze wszystkiego do końca pozwiedzać, a już nastała pora występu headliner`a wieczoru, brytyjskiego zespołu Arctic Monkeys. Tu nie mamy nic do dodania, było perfekcyjnie. Pierwszego dnia wystąpili również (m.in.): Rosalie, Kortez, Adi Nowak & Barvinsky, Tęskno, Flirtini oraz Nick Cave and The Bad Seeds.

 

 

Dzień drugi był chyba najbardziej emocjonujący muzycznie. O 16:30 rapowym twistem obudziła wszystkich grupa Rasmentalism. Po nich na główną scenę kolejno wchodzili: Organek, duńska wokalistka MO, która nieoczekiwanie weszła w publikę, Depeche Mode, którzy pomimo wieku i stażu wciąż trzymają ten sam poziom, oraz absolutni mistrzowie alternatywnego mixu na bazie elektronicznych dźwięków, czyli Massive Attack. Do tej pory mamy to wszystko w bębenkach i przed oczami. Ci co byli, wiedzą, Ci co nie – niech żałują. Z bardziej znanych muzyków na mniejszych scenach pojawili się Otsochodzi i Muchy. Na koniec dnia udało nam się jeszcze zahaczyć o coś mocniejszego - stoisko Żubrówki świetne sprawdziło się w roli wisienki na torcie tego wieczoru.

 

 

W piątek na scenie zrobiło się nieco bardziej zadziornie, choć przyznajemy się bez bicia – wstaliśmy naprawdę późno. Tak naprawdę myśleliśmy tylko o tym, aby napełnić żołądki, a potem poświęcić jeszcze chwilę na relaks. W tym celu ponownie udaliśmy się do Strefy Bison Grassuje, gdzie naklejono nam piekne tatuaże. Leżaczki, dobiegające z tła dźwięki muzyki, a w kubkach mega orzeźwiające drinki na bazie Żubrówki. Pozatym, mieli tu tez świetną ściankę do zdjęć i jeszcze lepszy rower. Odpoczywało się tu wybornie.

 

 

Tak więc pod sceną zjawiliśmy się dopiero na niesamowitym show w pewnym sensie wirtualnego zespołu Gorillaz. Na pewno widzieliście kawałki ich koncertów w sieci, gdzie robią kosmiczne wrażenie. Na żywo jest tysiąc razy lepiej, muzyka dosłownie wymusza ruch ciała, a efekty wizualne i animacja przenoszą w inną galaktykę. Niesamowita sprawa. Po wszystkim nieco się rozdzieliliśmy, część z nas załapała się na końcówkę koncertu Pro8lem-u, inni zostali pod sceną główną na Taconafide. Wszyscy zgodnie spotkaliśmy się w Strefie Jelenia, gdzie za konsolą stanął DJ BrainWash. Nie spodziewaliśmy się, że impreza w strefie partnerskiej może być aż tak udana. Nagle okazało się, że nasze organizmy nie są wcale zmęczone, więc rytm poniósł nas w stronę wschodzącego słońca. A do tego te drinki, mmm! 

 

 

Ostatniego dnia ze sceny głównej przywitał nas Dawid Podsiadło. Ten to ma energię, naprawdę. Z minuty na minutę rozkręcał się coraz bardziej, aż przyciągnął pod scenę naprawdę duży tłum (jak na Open`er-owe warunki). Był jak balsam na nieco już zmęczone uszy. Warto jednak wspomnieć, co działo się chwilę wcześniej na Tent Stage. Bass Astral x Igo, chylimy czoła, to był naprawdę udany występ. Ci panowie robią tak dobrą muzykę, że ciężko to wyrazić słowami. Trzeba po prostu wczuć się w te dźwięki i płynąć. Na tych samych deskach w okolicy północy pojawił się zespół Years&Years, który zaskoczył mocą i jakąś taką... spójnością. Było melodyjnie, trochę marzycielsko, momentami nawet z pazurem. W międzyczasie na scenie głównej pojawili się Bruno Mars i Post Malone.

 

 

Podsumowując, wróciliśmy zmęczeni i naładowani na kolejne festiwale. Definitywnie największe wrażenie zrobiły na nas koncerty MO, Massive Attack, Gorillaz i Bass Astral x Igo, choć tak naprawdę nie rozczarował nas nikt. Nie rozczarowała nas również organizacja – toalet ilość wystarczająca, podobnie z foodtruck`ami. Trochę szkoda, że jedzenie w nich jest aż tak drogie, ale szczerze mówiąc – da się zrozumieć. Kolejny minus jest taki, że wszystkie napoje wydawane są w kubeczkach, więc nijak nie da się zachować ich na później (chyba, że ktoś sprytny zapatrzył w bidon, my nie). Bardzo pozytywne odczucia pozostawiła w naszych głowach Strefa Jelenia – firma Jagermeister spisała się na medal, przestrzennie, muzycznie i oczywiście alkoholowo. Wszyscy fani klubowych imprez muszą tu zajrzeć za rok! A na szoty tylko do Strefy Żubrówki (nawet nie wiecie jak smutno było nam zmywać te tauaże od bisona!)

 

Tego nie można przegapić!

Łapcie oficjalną relację Open`er:

 

Kto zwrócił uwagę na cudne zdjęcia ze Strefy Jelenia? Wprost od Mateusza Bylicy => looknij jego fanpage