Fine dining” to określenie definiujące dobrą kuchnię. Wiemy, brzmi dość banalnie, ale taka jest prawda. To coś dla pasjonatów smaków, tekstur i świetnej prezentacji w jednym. Osobom niewtajemniczonym kojarzyć się będzie z małymi porcjami i wysokimi cenami – okey, z założenia jest to prawda, ale ujęta bardzo ogólnie.

Fine dining od kulis to świetnej jakości produkt, niejednokrotnie sprowadzany na zamówienie od sprawdzonych dostawców z całego świata. To również ekipa wykwalifikowanych i kreatywnych ludzi – kucharzy, oraz kelnerów którzy w restauracjach fine-diningowych zachwycają wiedzą, subtelnością i taktem. Fine dining to również wnętrze restauracji, piękne, stylowe i wyważone, takie, w którym gość może poczuć się zarówno luksusowo, jak i swobodnie. To również prezentacja dań, od zaskakujących form i tekstur, przez umiejętnie połączone kolory po elegancki efekt końcowy, który ma za zadanie zadowolić oko odbiorcy. I wreszcie, jak wielu już się zapewne domyśla, fine-dining to smak.

Zobacz też: Eatawy - poznajmy się przy stole

 

zdjęcie pochodzi z oficjalnego fanpage`a Restauracji Fork

Smak, który w trakcie spożywania 5-cio daniowego posiłku rozwija się powoli. Ma zaskakiwać, ale też przywodzić na myśl najlepsze wspomnienia. To połączenia, które w zależności od kolejności spożywania zapewniają coraz to intensywniejsze doznania.

Jedną z cech charakterystycznych fine dining`u jest menu, skomponowane tak, by tworzyło jednorodną całość. Oznacza to, że np. przystawki mają przygotować Cię na danie główne, które bez nich nie zrobiłoby aż tak dużego wrażenia, a podany w zestawie deser stał się prawdziwą wisienką na torcie, ukoronowaniem, zwieńczeniem całości. Fantastycznym ale nie obowiązkowym elementem kolacji fine dining`owych jest wine pairing – czyli profesjonalny dobór win do dań, tak, aby maksymalnie wzmocnić ich smak.

Idealną okazją do przeanalizowania sprawy organoleptycznie jest Festiwal Fine Dining Week. Jest to wydarzenie cykliczne, odbywające się dwa razy w roku. Jego celem jest przełamywanie barier pomiędzy restauracjami i ich gośćmi. To również moment, dzięki któremu masz szansę skorzystać ze specjalnego menu, mającego na celu przybliżyć Ci założenia smakowe poszczególnych lokali w promocyjnej cenie.

„Ideą zespołu i współtwórców (restauracji, partnerów, patronów, instytucji wspierających wydarzenie) Festiwalu Restaurant Week i Fine Dining Week jest promocja oraz wspieranie rozwoju polskiej sceny restauracyjnej poprzez cykliczne, konsekwentne przybliżanie jej działalności Gościom Festiwalu. Naszym celem jest zarówno zbliżanie Gości do restauracji jak i restauracji do Gości. Chcemy przełamywać bariery, które wstrzymują Gości przed częstym spędzaniem czasu w restauracjach. Restaurant Week i Fine Dining Week to niepowtarzalna okazja na poznanie najlepszych restauracji w ich festiwalowym, popisowym wydaniu.” – tłumaczą Organizatorzy na oficjalnej stronie festiwalu.

To właśnie w ramach festiwalu, przedpremierowo, mieliśmy okazję odwiedzić nową restaurację mistrza Roberta Sowy (jego kuchnię do tej pory mogliście poznać dzięki restauracji N31). Kameralne, przytulne wnętrze, opierające się na prostocie i wyraźnych, designerskich akcentach w postaci industrialnych lamp i pięknego żyrandola w tym samym stylu umieszczonego nad barem. Kolory są chłodne, oświetlenie ciepłe, odległości między stolikami komfortowe a fotele diabelnie wygodne. W zasadzie tak wygodne, że nie chce się z nich wstawać. Tak właśnie wygląda Restauracja Fork.

 

 

Pierwszym daniem, które pojawiło się na naszym stole było Amuse-bouche, czyli swoistego rodzaju prezent od szefa gości, maleńka przystawka, mająca na celu rozbudzić nasze kubki smakowe i przygotować na dalsze doznania. W naszym wypadku był to tatar z buraka z kremem z koziego sera, czerwoną cebulą i ostrą papryką.

 

 

Następnie na „scenie” pojawiła się pierwsza przystawka – danie przygotowane z buraka i koziego sera, zestawione z chipsem z chałki i zaskakującą konfiturą z pigwy, o intensywnym, wręcz perfumeryjnym aromacie i słodko-kwaśnym smaku. Kelner zdradził nam, że konfitura robi furorę wśród gości, którzy często zamawiają ją dodatkowo również do innych dań.

 

 

Drugą przystawką było jajko poche, podane na młodym, blanszowanym szpinaku w towarzystwie sosu bernaise i grillowanych grzybów portobello. Liście szpinaku rozpływały się w ustach, a połączone z płynnym żółtkiem i delikatnym sosem pozostawiały na długo kremowy, maślany wręcz aftertaste. Największe wrażenie zrobiły na nas grzyby portobello (mieliśmy okazję próbować ich po raz pierwszy), które dzięki grillowaniu zyskały wyjątkową konsystencję – zwartą, choć w dalszym ciągu miękką i puszystą.

 

 

Kolejnym daniem była zupa-krem z pietruszki i gruszki podana z oliwą porową i pestkami słonecznika. Jeśli myślicie, że znacie właściwą konsystencję zup tego typu, jesteście w błędzie. Płyn był niemalże puszysty, idealnie gładki, balsamiczny. Ciężko jest nam znaleźć odpowiednie słowa, to trzeba po prostu poczuć. Podobnie jak charakterystyczny, niedoceniany zbytnio smak białych warzyw korzeniowych.

 

 

Po tym wszystkim nadszedł czas na danie główne, czyli mięso z dzika podane ze skorzonerą, sosem jałowcowym, puree z dyni z szałwią i żurawiną. To danie wywołało dość długą dyskusję na temat tego, w jakiej konfiguracji smakuje najlepiej. Dla jednej ze stron najodpowiedniejszym było spożywanie mięsa z żurawiną, dla drugiej z aksamitnym puree. Co do jednego byliśmy zgodni – skorzonera powinna pojawiać się na polskich stołach zdecydowanie częściej – jest po prostu przepyszna!

 

 

W tym momencie oboje uznaliśmy, że jesteśmy już wypchani po brzegi, a nasze żołądki do najmniejszych nie należą. Rozmowa toczyła się w najlepsze, do momentu w którym mowy nie odebrał nam widok deseru. Beza – brzmi banalnie i często kojarzy się z imieninami babci, jednak w tym wydaniu przypominała królową balu. Podana z owocami, sosem waniliowym i kremem mascarpone od pierwszego kęsa znalazła się na szczycie naszych ulubionych deserów. W środku czekał na nas kwaśny sorbet z marakui, który idealnie przełamał nieprzyzwoitą słodkość deseru. Tak, będziemy o niej śnić po nocach do czasu następnej wizyty w Restauracji Fork.

 

 

Jedno z nas prowadziło, a drugie zdecydowało się na wine paring. Decyzja ta obarczona była olbrzymią wręcz dozą nieśmiałości, bo prawdę mówiąc, na winach znam się niespecjalnie. Całe szczęście okazało się, że nie taki diabeł straszny i wcale nie trzeba mieć specjalistycznej wiedzy na temat tego rodzaju alkoholu by cieszyć się w pełni jego „podkręcającymi” smak dań właściwościami. Kelner-sommelier widząc zakłopotanie służył radą, a polewając kolejne kieliszki dokładnie opisywał, z czym mamy w danym momencie do czynienia, oraz jakich wrażeń powinniśmy oczekiwać. W związku z powyższym, radzimy od serca– nie decydujcie się na prowadzenie auta w dniu festiwalowej rezerwacji. Zbyt wiele możecie przy tym stracić.

Na koniec dodam, że z festiwalowej oferty restauracji Fork wybraliśmy menu A.

Fine Dining Week startuje już za tydzień, a zasady są banalnie proste. Aby dokonać rezerwacji trzeba wejść na stronę https://finediningweek.pl/, utworzyć konto gościa, a następnie wybrać miasto, restaurację i menu, które odpowiada Wam najbardziej. Dobrze przemyślcie datę i godzinę – na miejscu trzeba zjawić się punktualnie, w przeciwnym wypadku na własne życzenie można skrócić sobie czas na celebrację posiłku (120min). Festiwalowa cena za wieczór z pięciodaniową kolacją to 119zł od osoby (co oznacza nawet jedną piątą ceny, którą trzeba było zapłacić poza wydarzeniem). Wybrane restauracje oferują również wspomniany wine paring, za który dopłacacie kolejne 119zł. W ofercie festiwalu znajduje się również specjalny drink, MARTINI NEGRONI w równie specjalnej ofercie cenowej.

 

Nie ma na co czekać, rezerwacje czas start!

 

Autor: Ewa Kubiatowska Mówią Na Mieście